Od czego się wszystko zaczęło, jak przebiegało i co wydarzyło się na Śnieżce - to wszystko poniżej w osobistej relacji tegorocznego zwycięzcy w kategorii fatbike - Przemka Perki!
Jak pomyślę o tym, w jaki sposób zaczęła się moja przygoda z rowerem typu Fatbike mam wrażenie, że w scenariuszu filmu „Efekt Motyla” znalazłoby się miejsce i dla mnie. Hmm… 2016r. Jako początkujący poszukiwacz wrażeń MTB przeglądam kalendarze różnych imprez rowerowych. Coś tam jeżdżę, gdzieś już startowałem (głównie lokalne zawody MTB – czyli szybko w lesie i po szyszkach). Myślę - może by tak coś bardziej ambitnego tj. wyżej, dalej, gdzie inni mogą tylko wejść a nie wjechać. I jest - sama wysokość robi wrażenie, a ilość przewyższenia na 13,5 km to dla mnie do tej pory czysta abstrakcja – Uphill Race Śnieżka. Wjechać na 1602mnpm, pokonać 1000m w pionie i zmierzyć się w pierwszej kolejności z Królową Śnieżką a potem z samym sobą. Szybkie zapisy, chwila prawdy i odwrotu nie ma. Dostałem się do elitarnej grupy 350 śmiałków. Jako miłośnik gór w rowerowym wydaniu, szykując formę upalam wszystkie okoliczne pagórki na moim nizinnym terenie (Lubin, Dolnośląskie). Ostatnie kręcenie, dwa dni do zawodów, noga lekko ruszona a moja maszyna na kole 29” i oponami 2.25 gotowa do walki. I jak to czasem bywa, gdzieś po drugiej stronie globu spadł liść, gdzieś w Lubinie pojawiło się auto, którego kierowca nie widzi rowerzysty, a za chwilę ten rowerzysta (na 2 dni przed zawodami życia) jak ten liść ląduje na ziemi. Efekt motyla działa lawinowo, totalny zbieg okoliczności, jakaś migawka reklamy, coś o wypożyczeniu, coś o Karpaczu ale jakiś taki dziwny „gruby” rower – dzwonię. Mam, jest dostępna sztuka Fatbike HEAD i do tego w moim rozmiarze, efekt motyla nadal działa – bo 26 Uphill Race Śnieżka jest pierwszą edycją, gdzie będzie osobna klasyfikacja dla „tłuścioszków”.
Potem wszystko dzieje się już lawinowo. Odbiór roweru, pierwsza w życiu jazda na 4.5” i rogal na twarzy, który pomimo ogromnego wysiłku w zmaganiach z Królową nie schodzi do końca zawodów. Założenia przed starem były proste, jasne – wjechać z blatu bez schodzenia i bawić się na całego. Koniec tej historii jest taki, że efekt motyla działał jeszcze długo a ten liść to musiał być duży liść. Zawody kończę z czasem 1h 33min 14sek realizując swoje wszystkie plany, zajmuję 2 miejsce w kat. Fatbike oraz poznaję świetną ekipę pasjonatów, fatbike’owych zapaleńców z Fatbike.com.pl - jak się później okaże kompanów, sektorowych kolegów z kolejnych imprez na facie. Ponieważ sam osobiście nie posiadam takiego roweru to niespełniona miłość do tego tupu maszyn jest ogromna, za to sama radość z jazdy po prostu nie do opisania. Tyle tytułem "wstępu".
Teraz szybko przyspieszamy - powrót do przyszłości – luty 2018r. nastawiam 2 alarmy na 5 minut przez zapisami do 28 Uphill Śnieżka. 32 sekundy, 300 miejsc – i oto jestem. Sporo kilometrów w nogach przez ostatnie 2 lata, watów jakby trochę więcej, nowy rower, nowe plany na pokonanie Śnieżki. Chcę się ścigać – biorę cieniasa na kole 2.25 i ogień od startu – wymyślił Przemek w lutym i tego się trzymał do czerwca. Ale widocznie musiał spaść gdzieś kolejny liść, i zrobił takie zawirowanie, że po drugiej stronie globu Bartek z fatbike.com.pl wziął na 7 dni przed zawodami telefon i rzucił hasło Fat-bike i zasiał w mojej głowie totalne spustoszenie – runęły fundamenty i plany, koncepcje, taktyka na Uphill – wygrała miłość do tłustego jednośladu. Oczywista oczywistość „efekt motyla” bo mój sponsor #Nowoczesne Salony Rowerowe NSR znalazł akurat na 17 czerwca 2018r. tłuściocha, który jest jak uszyty dla mnie.
Decyzja zapadła. Pakuję tłuścioszka do auta i melduję się w Karpaczu o 8:45. Numer 229 odebrany, lekko pokręcone ze znajomymi w ramach rozgrzewki, pogoda idealna, rower cudowny - czego chcieć więcej. Spotykam Alicję, razem startujemy w innych cyklach MTB i często wymieniamy się poglądami i doświadczeniem z tras. Krótka rozmowa, wymiana uśmiechów i niestety pada zdanie „Przemo mam stresa” większego niż przez Bike Maratonem. Nie mogłem przecież przyznać się, że ja też (2 lata startów w zawodach powoduje, że apetyt na lepsze wyniki rośnie) wiec chcąc pocieszyć również siebie i uspokoić nieco wewnętrzy stres odpowiadam: „potraktuj to jak wyjątkową przygodę, taką na którą jedzie się z uśmiechem, wyznacz sobie własny cel i uświadom, że inni tylko tam wchodzą a Ty wjedziesz rowerem – wyżej już się nie da – będzie cudownie zobaczysz”. Przyznam, że tak mocno wziąłem do siebie chęć czerpania radości z wjazdu na FatBike’u, że zapomniałem o taktyce.
Wspólne odliczanie 10, 9, 8….3,2,1 START i 28 Uphill Race Śnieżka wystartował. I na spokojnie po minięciu deptaka zaczyna się prawdziwa walka. Radość maleje wprost proporcjonalnie do pokonywanych wysokości asfaltowym podjazdem do Świątyni Wang. Taktyka bierze górę nad przygodą, odzywa się dusza zawodnika walczącego o każdą minutę. Gładki, pnący się krętą drogą asfalt to nie najlepsze środowisko dla FatBike z oponą 4,7” ale o dziwo w połowie tego pierwszego podjazdu zaczynam doganiać tych, którzy wystrzelili jak z procy na samym dole. Coś to jest podejrzane, ale noga podaje, staram się nie szarpać tempa, równa kadencja i lecę na spotkanie z Królową. Chwilę przed zjazdem na kostkę i pierwszym sztywnym podjazdem oglądam się za siebie, rywali na tłustych krążownikach nie widzę (przy tym dystansie to jeszcze o niczym nie świadczy), za to ciągnę niezły zaprzęg zawodników z pozostałych kategorii, którzy na moim szerokim kole szukają oszczędności w wydawaniu energii. Pierwsza pozytywna myśl, że udało się dobrać ciśnienie i nie stracić dużo na toczeniu tłuścioszka pod górę. Zapodaję szybko pierwszy żel i zaczyna się dziać coś dziwnego – przez dłuższą chwilę nie wyprzedza mnie nikt na wąskim kole – rysuje się przewaga 4.7” nie martwię się o podłoże, nie szukam, nie omijam, lecę swoje. Doping turystów i kibiców motywuje dziś wyjątkowo mocno. Zaczyna pojawiać się myśl „może się uda” przeplatana z zwątpieniem „może Bartek gdzieś śmignął bokiem a ja go nie widziałem” muszę to sprawdzić.
Redukuję 1, 2, 3 biegi i ogień. Brak oznak większego zmęczenia zachęca do mocniejszej jazdy. W dobrej kondycji umysłowo-siłowej docieram do Strzechy Akademickiej zaczyna się ściana mocno nierówną kostką malowana. Zacina się komputer pokładowy i przez chwilę nie mam odczytu z mojego promu kosmicznego – wiem gdzie jestem ale nie mam pojęcia jak długo tam jechałem. Ponownie oklaski, dajesz, dajesz, brawo - słyszane z pobocza. Fajnie ale nie odbieram tego indywidualnie bo przecież jedzie nas prawie 350 osób. Za to jak zaczynam słyszeć „woooo jakie koła”, „czy na tym da się wjechać” oraz nieśmiałe „chyba mu ciężko” postanawiam udowodnić, że można. Dwa głębsze łyki izotnika z wężyka i patrzcie co potrafię. Od razu zapala się czerwona lampka – takie popisy i szarpanie tempa może skończyć się zaraz za kolejnym zakrętem. Wiec wracam do swojej jazdy i momentalnie pojawia się uśmiech oraz mega zadowolenie, że jestem tu z moim (choć na chwilę) Fatbike’em. Komputer dalej nie działa wiec co tu robić bo rowerowa wspinaczka jeszcze trochę potrwa. Staram się trzymać kadencję i myślę, zastanawiam się, kombinuję – eureka – skoro kibice mają oczy jak 5 złotówki gdy widzą mnie na Facie, to chyba nie widzieli wcześniej podobnej maszyny. Skoro tak to mogę być pierwszy. Ale wiem, że Bartek i pozostała ekipa to mocni zawodnicy, co udowodnili na innych zawodach gdzie przegrałem zimą 2017r w śniegu podczas Monteria FatBike Race Góry Stołowe.
Wiec nucąc piosenkę z bajki, którą oglądał ostatnio mój 5-cio letni syn „mam tę moc” docieram do wypłaszczenia przed Domem Śląskim. Strach w oczach zawitał, ale wcale nie podczas zjazdu po kostce z prędkością 54 km/h do schroniska, ale na widok końcowego etapu, gdzie Królowa Śnieżka wyrasta w górę, ponad wszystko co do tej pory widziałem. Nie paraliżuje mnie to, wręcz przeciwnie – pełna koncentracja. Nie sądziłem, że na zawodach typu Uphill wypowiem te słowa ale padły – głośno, wyraźnie i chyba trzy razy „lewa moja”. Odgłos pędzącego Fatbike z taką prędkością zrobił chyba wrażenie na kibicach bo dostałem gromkie brawa, a mobilizujące okrzyki słyszałem jeszcze długo. W mojej opinii to był punkt zwrotny tych zawodów, czułem, że tempo jest dobre, dodatkowo pozytywna reakcja ludzi (jak w reklamie) dodała mi skrzydeł. Podniosłem nieco głowę, wyprostowałem się w siodle, zwolniłem trochę miejsca przeponie – kilkanaście pociągnięć z mocną wentylacją i w górę. Z każdym pociągnięciem coraz ładniejszy widok, coraz bliżej miana „Zdobywca Śnieżki” i w nogach dalej żadnego zmęczenia. Zachęcony swoją kondycją stawiam wszystko na jedną kartę – czas zrealizować plan przedstawiony Alicji na starcie. Podkręcam tempo, przybijam piątki z kibicami, motywuję innych śmiałków. Robi się wesoło, radość sięga zenitu, ostatni zakręt, meta. I nagle czas staje w miejscu, myśl czy to ja będę pierwszy na 1602mnpm w kategorii Fatbike? Chwilowe zwątpienie - nie wiem, nie spytałem, nie zauważyłem, może coś mi umknęło? Wyrzucam szybko złe myśli z głowy.
Trzeba się cieszyć tym, że siedzę w siodle cudownej maszyny na kole 4,7” a zaraz przekroczę linię mety. 40 może 50 metrów do końca, ludzi tłum ale coś tak cicho i skromnie, myślę zwierząt żadnych nie wystraszę, wiec zaczynam rozgrzewać kibiców (a może siebie bardziej) – „coście tak cicho, kibice coście tak cicho?”, „brawo bo FatBike jedzie” – i szok, niedowierzanie – zadziałało. Zrobiło się jak na Tour de France – szaleństwo, zabawa, aparaty, kamery i z tego całego zgiełku wpadam JA - Przemek Perka na metę. Medal na szyję – trochę sam nie wiem dlaczego ten tłum dalej szaleje, podchodzi organizator Maciej Grabek i mówi „gratuluję 1-wszy FatBike na Śnieżce”.
Spełnienie, poczucie dobrze wykonanej roboty myślę pozując do pamiątkowych zdjęć. Tymczasem coś zabrzęczało w kieszonce – SMS ale za to jaki – ten najważniejszy w tym dniu z wynikiem. I teraz to już sobie usiadłem bo: 1h 17min 43sek. to jakiś obłędny wynik jak na mnie oczywiście. 15 min poprawiony czas na 13.5 km, awans o 94 pozycje w Open w porównaniu z 2016r no i NR 1 w kat. FatBike. Efekt Motyla …
Przemek Perka
REKLAMA
Inkubatory CO2 to urządzenia stosowane w nowoczesnych laboratoriach badawczych i klinicznych w celu zapewnienia stabilnego środowiska procesom, takim jak hodowle komórkowe i hodowle tkankowe. Najprostsze inkubatory funkcjonują jak piece z kontrolowaną temperaturą, umożliwiające osiągnięcie temperatury od 60 do 65 ° C. Przeważnie jednak pracują w temperaturze około 36 do 37 ° C. Większość nowoczesnych inkubatorów posiada zdolność generowania niskich temperatur a także umożliwia kontrolę poziomu wilgotności i CO2.