Fat Bike Race GoryStolowe webKarłów, Góry Stołowe. 24 stycznia 2016, godzina 11:00. To dla kilkudziesięciu osób będzie pamiętna chwila. Dlaczego? Bo razem stworzyliśmy historię - pierwszy narodowy Fat Bike Race!

 

Kto by przypuszczał, że w naszym kraju raju zbierze się w jednym miejscu aż tyle tłuściochów co w ostatnią niedzielę. Pewnie mało osób, zwłaszcza gdy słyszy się zewsząd jęki sprzedawców, że faty to nisza nisz i szkoda zamrażać kasę w taki towar. Chyba nic bardziej mylnego sądząc po frekwencji i ilości tłuszczu jaki stawił się na starcie inauguracyjnego zimowego wyścigu fat bajków i rowerów MTB w Ośrodku Wypoczynkowym "Szczeliniec" na terenie Parku Narodowego Gór Stołowych. Tak, tak dobrze słyszycie...Parku Narodowego.

Jak ekipie Cyklon Proal Team udało się uzyskać stosowne pozwolenia, wiedzą tylko oni sami. Nie wnikamy ile doskonałej "Śliwowicy", nota bene serwowanej "na rozgzewkę", trzeba było wypić. A może wystarczyło po prostu dobre słowo i wspólne dobro regionu? Nieważne - cel został osiągnięty! Chwała Wam za to, dobrzy ludzie z Gór Stołowych.

Fat Bike Race GoryStolowe 5

fFoto: FatBike Race Góry Stołowe

Ale zacznijmy od początku. Gdy pewnego grudniowego dnia otrzymaliśmy propozycję objęcia patronatem medialnym imprezy Fat Bike Race Góry Stołowe, decyzja mogła być tylko jedna. Jedziemy z koksem! A raczej z tłuszczem... :)

To będzie coś wyjątkowego, klimatycznego i zupełnie innego od tego, co do tej pory oferował lokalny grajdołek MTB. Naszą skromną, tłustę ekipę napawała radość, że w końcu "zapach tłuszczu o poranku" poznamy na własnej skórze a nie tylko z opowiadań alaskańskich bajkopisarzy i muuuuczenia szwajcarskich krów (Snow Bike Festival).

Rachu ciachu, dni mijały szybko, do historycznego weekendu odliczaliśmy godziny. W Karłowie stawiliśmy się dzień wcześniej, tak jak większość uczestników, choćby po to, aby nacieszyć się wspólną jazdą po prawdziwym górskim śniegu. Warunki do tłustego ścigania nie mogłyby być lepsze - Góry Stołowe przykryte były kilkunastoma centymetrami białego puchu, a temperatura bezpiecznie oscylowała kilka stopni poniżej zera.

To, co na dzień dobry wywołało soczysty banan na twarzy, to widok sporej grupy tłuściochów, mimo wszystko jeszcze rzadki w Polsce. Jeszcze lepsze samopoczucie stało się dziełem organizatora wyścigu, który w ciepły i w luźny sposób witał przyjezdnych. To są właśnie te smaczki kameralnych imprez, gdzie nie ma turbo-napinki, zaciskania pośladów i nadęcia. Bynajmniej nie oznacza to tu-mi-wisizmu ze strony orga, wręcz przeciwnie!

Fat Bike Race GoryStolowe 3.JPG

Foto: Mariusz Paździórko/Facebook

Słowa uznania należą się choćby za doskonały pomysł umiejscowienia "tłustego centrum Fat Race" na terenie ośrodka wczasowego Szczeliniec. Miejsca do spania starczyło chyba dla wszystkich i niemal każdy na start miał co najwyżej kilkadziesiąt metrów.

Kolejnym punktem godnym odnotowania, była zaplanowana trasa. Niby górska, ale płaska, co najwyżej z lekko pomarszczona. Bleee? Aleź skąd! Pamiętajcie, że to zima. O trudności takiej imprezy nie świadczy suma przewyższeń lecz ilość i rodzaj śniegu na leśnych ścieżkach. A tego nie brakowało, o czym już wspomniałem wyżej. Niska temperatura oraz wiatr sprawiały za to, że był przewiany i luźny, co niemal uniemożliwiało efektywne pokonanie trasy podczas przejazdu próbnego na dzień wcześniej. Zapowiadała się niezła zabawa w niedzielę rano....

Tym samym przechodzimy do sedna tej śnieżnej bajki - osobistych relacji tłustej ekipy Fat Bike.com.pl!

Bartosz Bidas:

"Jako ogromny fan rowerów na tłustym kole z niecierpliwością czekałem na dzień startu Fat Bike Race Góry Stołowe. Nie ukrywam, że przez ostatni miesiąc żyłem tym wydarzeniem. Magiczna moc tego wyścigu nawet mnie zmobilizowała do bardziej sumiennych treningów w zimowym okresie. A jak to wszystko wyszło w moim wydaniu w praktyce? Jak zawsze… Mogło być lepiej.

Plan na przeddzień startu był prosty. Dojechać 500km na miejsce, objechać całą trasę, dopasować ciśnienie w oponach i mentalnie przygotować się na niedzielne ściganie.

Podczas objazdu trasy po przebyciu zaledwie 2 km byłem przerażony. Mało agresywne opony, na które zdecydowałem się postawić, zupełnie nie radziły sobie z większą ilością sypkiego śniegu.  Jak się okazało był to najgorszy odcinek na otwartej przestrzeni, gdzie nawiało najwięcej białego puchu. A im dalej w las, tym o dziwo było łatwiej.

Moje obawy o przejezdność trasy po obfitych, nocnych opadach śniegu okazały się być zupełnie bezpodstawne. Organizator stanął na wysokości zadania i w dniu zawodów trasa wyglądała jakby miały się odbyć na niej zimowe igrzyska olimpijskie, a nie kameralna impreza rowerowych zapaleńców.

Fat Bike Race GoryStolowe 4

Foto: Fatbike Race Góry Stołowe/ Galeria oficjalna

3, 2, 1 i start. Pierwsze 20 metrów i już można było zaobserwować jak co niektórzy postanowili bliżej zapoznać się ze śniegiem. Pierwszy zjazd po łące był dla mnie najciekawszą częścią wyścigu. Dużo osób z lewej, z prawej, każdy rwie jak dziki do przodu- jednym słowem obraz prawdziwej rywalizacji. Na pierwszym podjeździe czułem, że ciśnienie w oponach dobrane podczas mroźnej aury sobotniego objazdu, jest zdecydowanie za niskie na dynamiczne ściganie po mokrym śniegu. Mimo tej niewielkiej niedogodności starałem się dać z siebie wszystko i walczyć o przyzwoity czas. Przełomowym momentem był zjazd wąskim singlem. Już na jego początku ciekaw byłem ile osób zaliczy tam glebę. Pod sam koniec tego odcinka zostałem pokonany przez wystający kamień. Niestety za późno zdecydowałem się na ten upadek zostawiając fotografów za plecami. Ehh, a takie ładne zdjęcie w locie by było. Na jakieś 5 km przed metą zupełnie odcięło mi prąd. Wtedy zaczęła się prawdziwa walka z samym sobą. Mimo jazdy na 110% co pewien czas ktoś mnie wyprzedzał. Na mecie byłem wykończony. Okazało się, że praktycznie nie miałem powietrza w tylnej oponie, która była rozcięta prawdopodobnie w skutek spotkania z kamieniem na signlu. Ostatecznie udało się ukończyć wyścig na 20 miejscu z czasem 1:16:18 i stratą w granicach 6 minut do zwycięzcy.

Fat Bike Race GoryStolowe 7

Pierwszy Fat Bike Race był niezwykłą przygodą. Mimo stosunkowo płaskiej i dość łatwiej trasy, Góry Stołowe pokazały, że należy do nich podchodzić z szacunkiem. Gdy w 2017 roku Karłów znów stanie się Fatbike’ową stolicą Polski również stawię się na starcie, jednak z dużo bogatszym doświadczeniem.

Ryszard Biniek:

W przeciwieństwie do moich kolegów z drużyny, zajaranych fatomanią podszedłem do wyścigu w kategorii przygody. Oni jeżdżą na fatach, na co dzień (nawet po ul. Marszałkowskiej w Warszawie), a ja mam za sobą ledwo kilka jazd testowych. Pierwotnie zamierzałem pojechać rowerem na kołach B+ 27.5 z oponami WTB Trail Boss 2.8. Takie koła, to świetna zabawa niemal w każdych warunkach i mój ulubiony zestaw do górskiego rowerowania. Ale…w śnieżnych górskich warunkach jeszcze nietestowany.

Po przyjeździe dzień wcześniej do Karłowa i oglądzie sytuacji na trasie nabrałem wątpliwości, co do sensu jazdy na „cienkim” kole (2.8). Potwierdzali to koledzy testujący trasę na fatach, wracający z treningu ledwo żywi. Skoro faty dają ledwo radę, to jazda na wąskiej oponie jest prawie popełnieniem rowerowego harakiri, przynajmniej dla mnie. A w domu na mnie czeka wnuk :)

Nocne opady śniegu tylko wzmocniły moje obawy. Cóż, postanowiłem jednak jechać, zawsze jest możliwość skorzystania z autobusu "Koniec Wyścigu" :)

Po śniadaniu na godzinę przed wyścigiem dostałem propozycję od przedstawiciela firmy Head i wypożyczalni fatów Fatbikes Beskidy, przetestowania tegorocznego modelu tłuzczczaka Head Randall. Szybka konfiguracja roweru...i ledwo zdążyłem na start. Na początku po starcie nie czułem dobrze roweru - nie te nawyki i niewielkie doświadczenie jazdy w śniegu. Trwało to ok 5-6 km, a z każdym następnym było już tylko lepiej. Pewniej i szybciej. To kwestia czucia roweru i techniki jazdy w tych śnieżnych okolicznościach przyrody.

Fat Bike Race GoryStolowe 2.JPG

Ceną za tę wiedzę były dwie puchowe gleby. Obie bezbolesne, ale jedna z przykrą niespodzianką. Otóż, gdy po kolejnym upadku pojechałem dalej dopiero po następnych 3-4 kilometrach spostrzegłem, że na kierownicy brak Garmnina 810. Postój i długie zastanawianie, co zrobić. Ostatecznie zapadła decyzja dalszej jazdy do mety.

Najlepsza z możliwych bowiem Head Randall coraz lepiej pokonywał wszystkie podjazdy i zjazdy. Zaprzyjaźniliśmy się. Świetna jazda i zabawa, które przyćmiły trochę zgubienie licznika. Jadąc obserwowałem zawodników na klasycznych rowerach górskich. Jechali, ale była to droga przez mękę. Ostatecznie na metę wtoczyłem się na szczęście nie jako ten niosący czerwoną latarnię!

Na mecie rozmowa z organizatorem, któremu powiedziałem precyzyjnie, gdzie może leżeć licznik i tu miłe zaskoczenie. Dostałem skuter śnieżny z kierowcą na dotarcie do miejsca potencjalnego spoczywania Garmina. Jazda ścigaczem śnieżnym z prędkościami do 100 km/h była większym stresem niż jazda fatem w głębokim śniegu. Ale przeżyłem. W feralnym miejscu Garmin czekał, tak jak myślałem. Podwójna radość i ulga. Dziękuję bardzo organizatorom za pomoc.

Wracając do wrażeń z imprezy wypada moim zdaniem podkreślić kilka faktów. Primo, świetny pomysł ulokowania wyścigu w malowniczym zakątku Gór Stołowych. Kumulacja prawie jak w Lotto  - w jednym miejscu tylu fatów w naszych polskich warunkach jest samo w sobie sukcesem.

Może dla niektórych wyścig był zbyt mało wymagający, ze zbyt małym przewyższeniem. Dla tych z niedosytem, można zrobić w przyszłości wersję "Mega" z dwoma okrążeniami. Dla mnie super, a do tego dopisały też warunki śniegowe i pogodowe. Bardzo dobra organizacja wyścigu, w każdym elemencie wszystko dopracowane i przemyślane. Gratuluję organizatorom i oczekuję, że za rok będzie przynajmniej też tak dobrze.

Po tej imprezie…zacząłem inaczej myśleć o facie, w kontekście praktycznego wykorzystania go w moim rowerowaniu. Jestem w trakcie, i coraz bliżej do podjęcia pewnej decyzji :) Winowajcami są chłopaki z Head-Polska i Fatbikes Beskidy, bo dzięki nim doznałem tego, czego nie dają zwykłe przejażdżki. Prawdziwe oblicza rowerów wychodzą w boju i trudnych warunkach. Wypożyczony tłuścioch spisał się na piątkę. Jedynym wnioskiem, po tym krótkim tłustym doświadczeniu, to obowiązkowo z przodu amortyzator, choćby o skromnym skoku 100mm.

Michał "Śliski" Śmieszek

"To ja, już nie będę Was zanudzał tą samą opowieścią, co koledzy. Powiem tak...BYŁO SUPER. Ujechałem się, banan na pysku taki, że hej. Rower sprawdził się zacnie. Trasa przygotowana perfekcyjnie. Stosunkowo łatwa, co jest plusem, gdyż FAT BIKE RACE ma teraz przyciągnąć amatorów tłuszczu, a nie ich odstraszyć. Na utrudnianie przyjdzie pora choćby za rok. Jak na pierwszą taką imprezę nie można nic zarzucić organizacji i tej niesamowitej tłustej i radosnej atmosferze otaczającej cały wyścig. Kto ją stworzył? MY wszyscy, którzy tam byliśmy, bez względu na rodzaj roweru. Fajnie było pogadać z osobami podobnie a nawet mocniej zakręconymi na punkcie fatów i rowerów. 

Fat Bike Race GoryStolowe 6

Foto: www.siwekfotografia.pl

Moja różowa landryna wzbudzała jak zwykle powszechny uśmiech, co też było miłe. Tym razem nie byłem sam, bowiem wśród uczestników znalazł się jeszcze jeden tłuszczak na neonowych zielonych papuciach Vee Tire. Następnym razem będzie nas, kolorowych, więcej! Zobaczycie...

Zacieśnianiu tłustych znajomości z pewnością pomagał nie tylko tłuszcz, lecz również grzaniec i coś mocniejszego - taki lokalny folklor. Do domu wróciłem w bardzo dobrym nastroju, tym bardziej, iż mogłem pochwalić się takim oto pamiątkowym trofeum:

P1250266

Już na sam smutny koniec...jedyną wadą Fat Bike Race Góry Stołowe było to, że trwała zaledwie jeden dzień. Szast prast i nada było wracać do domu. Uwaga! To taka aluzja..za rok chcę mieć co najmniej dwa dni ścigania się w śniegu. Zróbmy nasz polski Snow Bike Festival! Do zobaczenia misiaki-tłuszczaki.