Czy amortyzator jest istotnym elementem roweru? Przepraszamy, głupie pytanie, dlatego też dobrze się stało, że wcale nie tak dawno obok wszechobecnych Rock Shoxów i absurdalnie drogich Foxów pojawił się w Polsce dystrybutor Manitou - firma Velo, do której należy sieć Dobrych Sklepów Rowerowych...i co z tego? Ano to, że w każdym większym mieście dostaniemy Manitacza. Na odludziach nie mieszkamy, więc w nasze ręce wpadły Manitou Minute 29 oraz jego następca - Tower Pro
Mateusz Nabiałczyk i Ryszard Biniek
Ktoś mógłby się zastanowić, co takiego kryje się za tajemniczą, jeszcze rok temu niewiele mówiącą nazwą najnowszej serii Tower. Ano jest to osobny segment amortyzatorów 29", w skład którego wchodzą dwa modele - Tower Expert będący następcą testowanego już przez nas Drake'a, oraz topowy Tower Pro (dotychczas Minute).
Nim dostaliśmy widelce, zdążyliśmy się doskonale zapoznać z danymi katalogowymi, które w zasadzie niczym się nie różniły - okolice 1700 gram, najbardziej zaawansowane tłumienie abs+, sprężyna MARS i uszczelki Evil Genius. Oczy cieszy piękna biel, która w przypadku modelu na 2011 szczęśliwie nie ominęła górnej korony, oraz dla równowagi kontrowersyjnie wyglądające naklejki, które zdecydowanie delikatniej zdobią Minutę. Właśnie tak, do chwili rozpakowania kartonu, w naszych głowach wyglądał obraz przyszłych przybytków.
W końcu przyszedł czas na pierwsze oględziny. Zimowy kolorek, wszystko wykonane z niebywałą dbałością, charakterystyczna korona - łaaaaaadne...i naklejki w przypadku Towera nie są wcale tak odpustowe, jak każą myśleć dostępne w necie fotki. Szczerze mówiąc planowałem je od razu zerwać, zostawiając jedynie czerwone 'manitou', tymczasem obejdzie się bez okaleczania, choć i z tym nie tak do końca, bo przecież trzeba dociąć rurę sterową.
Ekwiwalent 60 sekund już w tamtym roku trafił do roweru Wapida i pierwsze, co usłyszałem od niego na temat tego amortyzatora, to stwierdzenie, ze nazwa najpewniej wzięła się od czasu, jaki jest konieczny, aby go należycie ustawić, co przyznam, potraktowałem z przymrużeniem oka.
Po nabiciu gwiazdki oczywiście wyczekiwana chwila niepewności - wrzucamy śnieżynki na wagę, która przy rurze 18,5cm pokazuje 1735 dla Towera Pro 80mm i 1730g dla Minute 29 100mm. Wyniki bardzo dobre, choć w przypadku tegorocznego modelu obiecanki były nieco bardziej optymistyczne, co nie zmienia faktu, że to i tak minimalnie lżej, niż w przypadku Reby.
Po przyjęciu przeszczepu przez organizm pacjenta przyszedł czas na wstępne dostrajanie i wtedy zauważyłem zasadniczą różnicę w stosunku do topowych produktów Rock Shoxa, o której wspominał ujeżdzający Minutę Wapid. Krótko mówiąc nie potrzeba dni, czy nawet tygodni, relatywnie sporej wiedzy i świadomości własnych preferencji, by osiągnąć optimum. Tutaj mamy jeden zawór, który sam rozdziela powietrze, sześciostopniowe pokrętło progresywnej blokady i regulację tłumienia powrotu...koniec! Kwadrans i widelec pracuje, jak należy, ale uwaga...w euforii wynikającej z prostoty ustawiania, wbiłem zalecane 90psi. Dobrze, że mając w pamięci uwagę kolegi, sprawdziłem, jak chodzi amor, bo okazało się, że z miejsca go dobiłem. Metodą prób i błędów doszedłem do dość kosmicznych 170psi, co jak się okazało, nie jest wcale żadnym rekordem (Minute śmiga na 200psi). Po prostu bez względu na rocznik 'ten typ tak ma' i bez obaw można w niego tłoczyć ponadnormowe ilości powietrza. Po ustawieniu sagu przyszedł czas na dolne pokrętło odpowiadające za intensywność tłumienia powrotu. W świetle długiej przyjaźni z RS byliśmy miło zaskoczeni bardzo małym zakresem ruchu, co nie wymaga zrobienia kilku obrotów w celu uzyskania odczuwalnych zmian. To, co zwróciło naszą uwagę i wywołało pewne obawy to fakt, iż 'na sucho' siła tłumienia jest bardzo duża (szczególnie w Towerze). Kolejna niepokojąca kwestia to jakaś taka skokowa praca uginaczy, a w myślach "oby uszczelki się nieco dotarły, bo nie tego sie spodziewałem po produkcie z najwyższej półki". W ruch idzie Brunox, tak na zachętę do pracy.
Pierwsze korzenie, pierwsze uskoki...poprawnie, ale szału ni ma. Czyżby przereklamowana kicha? Na szczęście nie!
Rzeczywiście oba Manitacze wybitnie wymagały dotarcia, po dostrzeżeniu czego delikatnie obniżyliśmy ciśnienie w celu umożliwienia bezustannej pracy. Po około 200km dopiero można uznać, że widelec nadaje się do recenzowania i rzucania ostatecznych osądów.
Wracając do naszych ciśnień w okolicach 200psi liczyliśmy na zdecydowane pogorszenie filtracji nierówności. Nic bardziej mylnego. Charakterystyka ugięcia powoduje, że pierwsze 3-4cm skoku są w niewielkim stopniu podatne na zawartość komory powietrznej, natomiast druga połowa wręcz przeciwnie. Owe dwa światy łączy niezwykle łagodne przejście. W efekcie poprawnie ustawiony Manitou, pomimo raptem 80mm skoku w Towerze, jest w stanie wybierać przysłowiowe liście, a zarazem nie dobić na poważniejszej przeszkodzie, ale należy uczciwie przyznać, że dodatkowe 2cm ugięcia w Minucie potęgują wrażenie odizolowania od podłoża. Konkurencja też tak potrafi, ale albo ubywa jej skoku, albo przy większych uderzeniach zapada się w niezbyt przyjemnym stylu. Jak widać obyło się bez kombinowania z kilkoma zaworami, guziczkami, pokrętłami i innymi cudami. Do tego wszystkiego mamy przyjemnie działającą blokadę z 6 pośrednimi ustawieniami. Subiektywnie różnica co 1 klik przy 80mm skoku jest - w przeciwieństwie do Minuty 100mm - niewyczuwalna, ale co 2 już w obu da się wychwycić. W świetle takiego spektrum bardzo ubolewamy nad brakiem całkowitej blokady w skrajnym położeniu czerwonej dźwigienki, choć z drugiej strony coś mi się kojarzy, że niespodziewane uderzenia na w pełni sztywnym sztućcu nierzadko kończyły się poważnymi uszkodzeniami. Zatem dla dobra śnieżynek jakoś przeżyjemy...
Kwestionowana siła tłumienia powrotu okazała się odpowiednia. Dzięki jego relatywnie sporej aktywności amor nie wyrywa kierownicy z rąk w przypadku poważniejszych dobić, a przyjemne posykiwanie na kocich łbach w połączeniu z pewnym i nieznacznie zaburzonym prowadzeniem pozwalają śmigać w przeświadczeniu, że wiele zawdzięczamy amortyzatorowi.
W przypadku wielkiego koła uwydatniają się też ewentualne niedostatki sztywności...ewentualne, bo są to pierwsze widelce, w których przy skręcaniu nie dzwonią nam tarcze, a żeby nie było - piasty mamy pod normalne ośki 9mm QR. Pozostałych, bardziej dokuczliwych przejawów ciastolinowatości również nie stwierdzono. Pod tym względem jest wzorowo - magia przeniesionej do tyłu korony?:-)
Podsumowując, naprawdę trudno zrelacjonować pracę amortyzatora, więc postaramy się teraz naświetlić łatwiejsze w odbiorze i przekazie informacje.
Przede wszystkim Manitou udowadnia, że konfigurowanie zaawansowanych nastawów tłumienia lepiej, a przede wszystkim prościej dla użytkownika, pozostawić fachowcom, a właścicielowi oddać tylko to, co konieczne. Powiedzmy sobie jasno - Manitou chodzi bardzo porównywalnie do swojego bezpośredniego konkurenta - Reby, ale zaręczamy, że 90% z nich pracuje gorzej z powodu liczności regulacji, które potrafią przerosnąć nawet ambitnego bikera, choć temu może wydawać się, iż osiągnął optimum.
Jeśli do prostoty użytkowania i świetnej pracy dołożymy wybitną sztywność oraz nieprzeciętny wygląd, to czy wypada chcieć jeszcze czegoś więcej? Tak - 'głupiej' gumki pokazującej maksymalne ugięcie, jakie osiągnęliśmy podczas przejazdu, czy też wartość sagu. Na szczęście nikt nie broni nam wyciągnąć górne lagi i nasunąć pasujący oring lub podobnie, jak Wapid bezinwazyjnie zastąpić go zipem.