Była to już trzecia edycja wirtualnej Tour de Silesii. Tym razem do wyboru były 3 dystanse: 125, 250 i 500 km. Można też było zdecydować się na wszystkie jednocześnie, co też uczyniłem. Tym chętniej, że od Giant Polska dostałem do testu długodystansowy rower Giant Defy Advanced 1.
Maciej Paterak
Czym jest Wirtualna Tour de Silesia? Otóż kiedy pojawił się Covid-19, zakazano organizacji wszelkich imprez, w tym ultramaratonów. Organizatorzy TdS wpadli na pomysł, że można rywalizować, czy po prostu zmierzyć się z trudnym wyzwaniem nie koniecznie spotykając się w większym gronie. Każdy sam może sobie wytyczyć trasę i ją pokonać osobiście lub w niewielkiej dopuszczalnej wtedy grupie, jednak w wyznaczonym przez Organizatora limicie czasu. Pomysł wypalił i mimo, że już niema zakazów i ograniczeń, impreza jest co roku kontynuowana i ma sporą liczbę uczestników!
TdS 125, czyli wyprawa do Czech.
Najkrótszy dystans postanowiłem spożytkować na wycieczkę do naszego południowego sąsiada, a dokładnie do pięknego miasta Karvina w Czechach. Trasa nie była specjalnie wymagająca, bo po drodze górek nie ma, ale za to malownicza - objechałem dookoła Jezioro Goczałkowickie. Przy okazji zobaczyłem, że faktycznie wokół zbiornika wodnego powstaje trasa rowerowa. Niestety nie była jeszcze gotowa do przetestowania - szkoda! Tutaj od razu uspokajam miłośników Wisły 1200 - Wy tamtędy nie jedziecie, więc wysoka trawa i krzaki czekają! :)
Po objechaniu jeziora, kawałek dalej, przejechałem fragment Żelaznego Szlaku, który częściowo biegnie po stronie polskiej, częściowo czeskiej. Spory jego fragment został wybudowany na nieczynnej linii kolejowej. Warta chwalenia inwestycja w infrastrukturę rowerową!
Cel osiągnąłem po nieco dwóch godzinach spokojnej jazdy. Jak zwykle w tym miejscu postanowiłem pojeździć po starówce i bardzo dużym parku. To niewątpliwie najfajniejsze miejsce na trasie. Polecam odwiedzić jeśli będziecie w okolicy.
Powrót do domu zaplanowałem przez Czeski Cieszyn. Fajna opcja, bo to trasa wzdłuż Olzy i biegnie tu fajna ścieżka rowerowa, nieco przypominająca mi WTR. Jedynie w końcówce trzeba pojechać kawałek główną drogą, po czym ponownie mamy fajna ścieżkę.
Końcówka trasy do domu to kilka fajnych górek na rozruszanie, począwszy już od wyjazdu z Cieszyna, a kończywszy na okolicach Bielska-Białej. W ramach TdS125 zrobiłem nieco ponad 130 km, co zajęło mi 7 godzin. Tutaj dodam, że nie ma górnego limitu kilometrów, trzeba jedynie zmieścić się w określonym czasie.
TdS 250 czyli (nie)spodziewana wyprawa do Aglomeracji Śląskiej.
Miała być wycieczka do Krakowa, lecz pogoda zmieniła plany. Aby obskoczyć taki dystans za dnia bez napinki, trzeba było wcześnie wstać. Tak więc start 5 rano i w drogę! Kierunek Kraków i Wiślana Trasa Rowerowa. Wszystko jak zawsze przy takiej wyprawie do Krakowa przebiegało zgodnie z planem - Soła Bielany, Oświęcim, wały wiślane i super klimacik na łonie natury, aż do miejscowości Rozkochów... Na niebie ciemna chmura i zaczyna padać, choć nic takiego we wcześniejszych prognozach nie było. Sprawdzam więc mapki satelitarne i wygląda na to, że jak nie chce zmoknąć, to trzeba na szybkości zmienić kierunek i wymyślić inny cel na dzień dzisiejszy.
Postanawiam zawrócić i częściowo znanymi mi terenami pojechać w kierunku Tychów i dalej do Katowic. Dawno mnie tam nie było, więc warto sprawdzić jak dziś wygląda centrum z... Palmami. Deszcz faktycznie zostawiłem z tyłu, ale na niebie słońca nie widać. Chwilami nawet zaczęło straszyć ciemnymi chmurami. Na szczęście w tak zaludnionym terenie zawsze znajdzie się jakieś schronienie.
Niegdyś centrum Katowic było szare i nieciekawe. Teraz to miejsce, gdzie stoi wiele ciekawych, nowoczesnych obiektów, a na placu płynie rzeczka, nad którą można odpocząć na leżaku pod Palmami. Zdecydowanie polecam odwiedzić to miejsce. Tym bardziej, że często odbywają się tam różne wydarzenia. Ja trafiłem na "Atak Foodtracków". :-)
Jednak Katowice to zbyt blisko mojego domu, żeby zaliczyć dystans 250 km. Postanowiłem zrobić coś oczywistego, czego nigdy nie zrobiłem, czyli objechać całą Aglomerację Śląską. Z Katowic udałem się w kierunku Gliwic, zaliczając kolejne miasta po drodze.
Wydawałoby się, że w obecnych czasach w takiej aglomeracji powinna być nowoczesna sieć tras rowerowych. No niestety - ścieżki są, ale raczej bez jednej ciągłości. Czasem trzeba pojechać kawałek drogą. Żeby dotrzeć do kolejnego celu, często musiałem sięgać do mojego smartfona, bo o rowerzystach podróżnikach nikt nie pomyślał. W końcu jednak docieram do Gliwic i do miejsca gdzie cała przygoda z Defy się zaczęła: Giant Gliwice.
Ponieważ jestem już dość długo w drodze, licznik dobija do 180 km, postanawiam zjeść na wylocie z miasta. Wybrałem restauracje jednej ze znanych sieci i... tu też nikt nie pomyślał, żeby zrobić dojazd dla rowerzystów. Musiałem dla własnego bezpieczeństwa pojechać przez długą łąkę. Patrząc na wydeptaną ścieżkę widać, że o pieszych też nikt nie pomyślał, choćby o kawałku chodnika...
Napojony, najedzony ruszam w drogę powrotną do domu. Końcowa część wyprawy to dojazd do Tychów główną drogą, a następnie przez Lasy Kobiórskie w moje okolice. Kolejny dystans zaliczony.
TdS500 - tym razem jednak Kraków!
Tak na prawdę celem nie był tyle sam Kraków, co dotarcie do słynnego Zakrzówka, zwanego polską Chorwacją. Wiele razy jeździłem w tamte okolice, ale jakoś nigdy tam nie dotarłem. Czas to zmienić! Tradycyjnie, kiedy wyjeżdżam w dłuższą trasę, startuję wcześnie rano. Tym razem to była 4:00. Wiedząc, że zaliczę nockę, zabrałem też w podróż sakwy, które otrzymałem do testu Gianta. Najpierw jednak udałem się do Bielska-Białej zasięgnąć wiedzy na temat trasy. Spotkałem tam znanych doradców... ;)
Kierunek i trasa uzgodnione, więc ponownie kieruje się na WTR i tym razem bez żadnych przeszkód i przygód docieram do Krakowa. Jedynie niska temperatura nad ranem dała się odczuć. Okazało się też, że Zakrzówek jest blisko centrum, czego, przyznam się, nie wiedziałem. A w Krakowie bywałem chyba setki razy...
Miejsce piękne, chciałoby się tu dłużej posiedzieć, ale czasu brak! Więc wracam na WTR i cisnę dalej po za Kraków. Myślałem dotrzeć do Szczucina, bo mam tu wspomnienia, ale niestety tuż za Krakowem ścieżka była rozkopana i nie przejezdna. Nie chciało mi się kombinować, więc pokręciłem się jeszcze po okolicznych wsiach i postanowiłem wracać w swoje okolice. Zaliczyłem jedynie posiłek, bo już ponad 150 km za mną i żołądek zaczął się "wykręcać na lewą stronę".
Ponownie wracam na WTR, tylko tym razem jadę drugą stroną Wisły. Trafiam tam po drodze na Kopiec upamiętniający Bitwę pod Grunwaldem. Znajduje się on w szczerym polu i w sumie to trudno zrozumieć czemu akurat tutaj go usypano, oprócz faktu upamiętnienia 600-lecia. Ale uwielbiam trafiać na takie niespodzianki podczas długich wypraw. Pewnie gdyby nie rower, nigdy bym tu nie dotarł. Chwila odpoczynku, zwiedzania obiektu i ruszam dalej w kierunku Oświęcimia i bliższych mi okolic.
Kiedy docieram w "swoje tereny", postanawiam pojechać jeszcze nad Jezioro Paprocany w Tychach, bo uwielbiam tą trasę przez Lasy Kobiórskie. Dalej Park w Pszczynie, zapora na Jeziorze Goczałkowickim i... w końcu brakło mi pomysłów. Postanowiłem więc zrobić coś, czego nigdy nie próbowałem, czyli jazdy po jakiejś określonej pętli. Przynajmniej w nocy nie jest to zły pomysł, bo wybrałem odcinek drogi z idealną nawierzchnią, oświetlony i z , jakbym to nazwać - niezbędną infrastrukturą, np. sklepy czy miejsce do odpoczynku.
Przyznam, że taka jazda po kilku nawijkach staje się strasznie nudna. Jednak zdecydowanie wolę gdzieś pojechać i w sumie zacząłem żałować, że nie udałem się na nocną włóczęgę po Bielsku-Białej. Ale wszystkiego trzeba spróbować - pomyślałem. Czasem dobrze mieć blisko schronienie, kiedy temperatura na zewnątrz daje popalić. Biorąc pod uwagę, że limit czasu na 500 km wynosi aż 40 godzin, mógłbym w sumie położyć się spać i ponownie wyruszyć nad ranem. Ale mi szkoda było czasu, bo plany na następny dzień już były. Kręcę więc kilometry do skutku, żeby gdzieś ok 7 rano dotrzeć do domu i zakończyć kolejne wyzwanie. TdS 500 zaliczone!
Co dalej? Wysyłamy nasze ślady Organizatorowi do kontroli i po pozytywnej weryfikacji oczekujemy przesyłki z medalami, ewentualnie z dodatkowymi gadżetami. Tutaj dodam, że warto założyć konto na Stravie i dołączyć do klubu TdS, co ułatwi szybką weryfikację.