Artur: "Czując niedosyt startów TRI w tym Covidowym sezonie, Jacek kupił sobie przełajówkę. Tak więc te dwa fakty musiały się skończyć udziałem w tytułowej imprezie. A że Ja niestety, wziąć w niej udziału nie mogłem, namówienie do napisania relacji, był naturalną konsekwencją ..."
Jacek Nosowski
26 września odbyła się trzecia - i jednocześnie ostatnia w sezonie 2020 - impreza z cyklu Szuter Master. Tym razem (po Beskidzie i Suwalszczyźnie) amatorów szutrowego ścigania miało ugościć Mazowsze: w nieodległym sąsiedztwie Warszawy, na terenach Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Organizator zapraszał do udziału dając do wyboru dystans 50km albo 100km (rzeczywisty ok. 86km), obiecując urozmaiconą trasę, a na "fajrant" (czyli wyścigowe afterparty) - liczne specjały kuchni regionalnej.
Nie ukrywam, w dziedzinie jazdy gravelowej, jestem absolutnym nowicjuszem. Do tej pory jazda rowerem oznaczała w moim przypadku wyłącznie szosę lub jazdę indywidualną na czas (triathlon). Dość powiedzieć, że rower na którym startowałem, kupiłem w połowie sierpnia, czyli 1,5 miesiąca przed startem. Jednak z uwagi na „głód” startów (jako że sezon 2020 został zmasakrowany przez ograniczenia Covid’owe), postanowiłem „iść na całość” i w debiucie spróbować swoich sił w szutrowych zmaganiach „na setkę”.
Baza imprezy była zorganizowana w "Barze Przy Stajni", który i lokalizacją i swojskim klimatem świetnie wpisywał się w kameralną konwencję wydarzenia. Stawiłem się krótko po 9.00, rejestracja i odprawa przed startem przebiegły bardzo sprawnie. Przed końcowym odliczaniem usłyszeliśmy jeszcze krótkie omówienie trasy i niespodzianek, które mieliśmy napotkać, m.in. fragmenty kopnego piachu (krótkie ), kilka przejazdów kolejowych, przecięcie DK50 oraz fragmenty trasy wyścigu "współdzielone" z zawodami M-Ligi MTB XC (wg zapewnień miało być wystarczająco szeroko).
Wśród obietnic organizatora nie było słowa o pogodzie, a ta, trzeba przyznać – dopisała niemalże idealnie (jak na koniec września) . Temperatura ok. 18stC i pojawiające się między chmurami słońce pozwalały na komfortową jazdę "na krótko", bez obawy o wychłodzenie.
Punktualnie o 10:00 grupa dystansu długiego ruszyła w trasę. Mocna czołówka dość szybko zniknęła mi z oczu, a stawka zawodników znacznie się rozciągnęła. Początek okazał się dość wymagający: trasa wiodła leśnymi duktami z fragmentami mniej lub bardziej piaszczystymi. Tu przewagę mieli zawodnicy z wyrobioną techniką pokonywania takich przeszkód (do których się nie zaliczam) oraz rowerami na oponach o szerokim profilu (do których również się nie zaliczam). Zgodnie z planem, pierwsze kilometry miałem przejechać spokojnie, nie rwać tempa, pozwolić aby organizm sam wszedł na optymalne "obroty". Nastrój psuł nieco silny wiatr z południowego wschodu, który dawał się we znaki na odsłoniętych fragmentach trasy - na pierwszych kilkudziesięciu kilometrach wyścigu.
Kolejne kilometry były mocno urozmaicone szybko zmieniającym się otoczeniem oraz podłożem, które zmieniało się jak w kalejdoskopie - z leśnych duktów wjechaliśmy na lokalne drogi szutrowe, potem był asfalt, droga dla rowerów, jeszcze później polne drogi z koleinami, miejscami "utwardzone" i "wyrównane" metodą gospodarczą (tj. gruzem, śmieciami, stłuczką, fragmentami żwirobetonu) – ot, taki koloryt naszych mazowieckich "szutrów". Na pierwszych kilkudziesięciu kilometrach trasy, szczególnie na jej odsłoniętych fragmentach, mocno dawał się we znaki silny "wmordęwind", zabierający parę km/h, co szczególnie dokuczało na asfalcie, gdzie chciałoby się przyspieszyć. Lokalny ruch samochodowy na szczęście o tej porze był niewielki i nie powodował utrudnień.
Nudy na trasie zdecydowanie nie było. O ostrzeżeniu o wspólnych fragmentach z trasą zawodów M-Ligi MTB XC przypomniałem sobie błyskawicznie, gdy po ostrym zakręcie stanąłem "oko w oko" z bramą startową wyścigu i – lekko licząc 200 zawodnikami w napięciu oczekującymi na sygnał do startu. Na szczęście udało mi się bezpiecznie wyminąć grupę poboczem. Z zawodnikami M-Ligi mijałem się jeszcze kilkakrotnie na kolejnych odcinkach trasy - "mijanki" wymagały jednak zwiększonej uwagi i ostrożności, bo trasy naszych wyścigów prowadziły w przeciwnych kierunkach (czego w komunikacje organizatora zabrakło).
Na trasie dystansu długiego zostały zlokalizowane dwa punkty kontrolno-odżywcze (26. i 66. kilometr trasy). Świetnie zorganizowane i zaopatrzone, pozwalające sprawnie uzupełnić izotoniki i zjeść coś z owoców lub słodkich/słonych przekąsek.
Od 53. kilometra rozpoczynał się ok. 2km szczególnie piaszczysty kawałek trasy - były fragmenty, które dało się przejechać, ale były też takie, gdzie pozostawało mi jedynie prowadzenie roweru. Na tym etapie dogoniłem i wyprzedziłem zawodnika, który jechał jako 5. - co pozwalało mieć nadzieję na wysokie miejsce na mecie. Niestety, kilka kilometrów dalej, moje nadzieje zostały zniweczone przez dziurawą dętkę (którą wymieniłem dość sprawnie, jednak nie byłem w stanie jej skutecznie napompować - wykręcenie końcówki pompki powodowało wykręcenie zaworu z dętki). Ponownie ruszyłem w trasę dopiero po ok. 40 minutach nierównej walki, mając za sobą ok. 10 nieudanych prób napompowania koła, i niemal wyczerpane zasoby "soczystego" słownictwa, używane na bieżąco do komentowania sytuacji, w której się znalazłem. Uratowało mnie pożyczenie pompki (z końcówką, która nie była nakręcana) od jednego z mijających mnie zawodników (jeszcze raz dziękuję!).
Ostatnie kilometry trasy minęły zaskakująco sprawnie - mimo, że przebiegały dość wymagającym technicznie singlem wzdłuż rzeki Świder. Po drodze udało mi się dogonić kilka osób, które ominęły mnie trakcie mojego "pit-stop'a", choć oczywiście o nadrobieniu 40min straty nie było już mowy.
Po przekroczeniu mety, na zawodników czekała fiesta kulinarna - spalone kalorie można było uzupełnić wybierając flaki z boczniaków, schab z rusztu lub tofu marynowane z dodatkami. Nie zabrakło również tradycyjnego piwa z autorską etykietą SzuterMaster. Wspólny posiłek upływał w biesiadnej atmosferze, wśród komentarzy i wymienianych na gorąco wrażeń z trasy. Niestety, o tej porze okienko pogodowe zaczęło się powoli zamykać i zaczął kropić deszcz, ograniczając pokusę na dłuższe posiedzenie i pogadanki.
Podsumowując, moje wrażenia ze startu są ze wszech miar pozytywne, z pewnością postaram się wpasować terminy kolejnych imprez planowanych przez Szuter Master, w kalendarz startów w 2021 roku.
Zdjęcia: Szuter Master - Karolina Krawczyk.